niedziela, 17 listopada 2013

O Masztalskim

Masztalski staje przed drzwiami Ecika.
- Puk, puk!
- Kto tam?
- A co kto tam? - denerwuje sie Masztalski.
- A co puk, puk? - denerwuje sie Ecik.


- Tato - pyta syn Masztalskiego - co to jest hipopotam?
- To jest taka zwariowana ryba.
- Ryba? Przeciez on zyje na ladzie.
- Na tym własnie polega jej wariactwo.


Maryjka do Masztalskiego:
- Wejrzyj sie ino. Ten helikopter juz od godziny wisi w powietrzu.
- Pewnie skonczyła mu sie benzyna.


- Przechodził Masztalski koło koparki i dał sie nabrac.


- Czamus ani roz nie napisoł do mnie ze wczasów? - wymawia Ecik Masztalskiemu.
- Nie miołech twojego adresu.
- Tos nie mógł napisac, zebych ci go posłoł?
- Widzisz, nie przyszło mi to do głowy!


Statek wpływa do macierzystego portu. W kajucie trzech marynarzy szykuje sie do wyjscia
na lad.
- Wejde do domu, zmieniam ubranie - mówi pierwszy - i zaraz tece sie zabawic.
- A ja - dodaje drugi - dzwonie zaraz do dziewczyny i pohulamy zdrowo.
- Mnie tez czeka zabawa - zwierza sie Masztalski. - Podejde do drzwi, zadzwonie, a
potem szybko polece pod okno.
Jeszcze mi sie nie zdarzyło, zebych jakiemus gachowi po gebie nie doł.


Statek płynacy do Argentyny zatonał na oceanie. Masztalski ledwie zywy wyladował na
bezludnej wyspie. Siedzi tam rok, drugi, trzeci... siódmy. Nagle widzi statek! Macha,
krzyczy, wreszcie dostrzega płynaca w jego kierunkti łódz. Łódz dobija do brzegu i wysiada
z niej niezwykle seksowna dziewczyna w stroju bikini.
- Tos ty jest Masztalski? - pyta.
- Ja, to jo!
- I wiela lot juz tu siedzisz?
- Siedem.
- To musisz byc pieronem spragniony? - mówi zalotnie dziewczyna.
Masztalski ozywia sie nagle:
- Nie godej, mosz piwo?!


Masztalski i Ecik słuchaja opowiesci Zygusia Materzoka
jego przygodzie w dzungli.
- Patrza, a przede mna pieronowo wielki boa! Struchlałech ze strachu. A tu ci wychodzi
fakir. Ino gwizdnał i boa zniknał.
- To jeszcze nic - wtracił Ecik. - Moja staro miała takiego boa i poszli my na dancing.
Przewiesiła boa przez krzesło i nikt nie gwizdnał, a boa zniknał...


Masztalski miał wypadek w kopalni i lezy w szpitalu, podłaczony do róznych urzadzen.
Wpada Maryjka i siadajac na brzegu łózka, lamentuje:
- Co ci to chiopeczku? Takis ty borok! Cierpisz, ja?
Masztalski rusza kilka razy ustami i pokazuje cos reka.
- Co to - lamentuje baba dalej - napisac mi cos chcesz? Mosz tu kartka i ołówek.
Masztalski pisze cos i zamyka oczy.
- Tak zech bez chłopa została! - lamentuje baba i wzrok jej zatrzymuje sie na zapisanej
kartce:
"Maryjko, pieronie, bier ta swoja rzyc z tej rury, bo dychac nie moga".


Co to jest? Chodzi po scianie i ryczy.
Sztygar.


Francik wział pudełko zapałek, zapala, zapala i dopiero siódma sie zapaliła.
- No nareszcie - mruczy Francik -jedna dobra! Zostawie ja na jutro na rozpałka w
zeleznioku...


- Tata, jako jest róznica miedzy wizyta a wizytacja? - pyta
syn Masztalskiego.
- Wytłumacze ci to, Synku, na przykładzie. Widzisz, jak my
jadymy do mojej tesciowej, a twojej, babci, to jest wizyta -
odpowiada Masztalski - a jak ona przyjezdzo do nos, to jest
wizytacja.


Józik spotyka w restauracji Masztalskiego i szepcze mu na
ucho:
- Ty, znowu ktos jest u twojej zony.
- Pierona! Juz nie wytrzymom!
- Bierz moja laske i lec - radzi kamrat.
Masztalski wchodzi po chwili do chałupy i choc ciemno,
wyraznie widzi, ze spod kołdry wystaja cztery nogi. Wali na
oslep laska po nogach, a potem wyzej i wyzej... Opamietał
sie dopiero w kuchni, gdy przy piecu zobaczył zone.
- Przywitałes sie juz z tesciami? - pyta zona. - Bardzo
zdrozeni przyjechali i zech ich w naszej sypialni połozyła...


- Takis niedobry dla mnie, Masztalski - mówi tesciowa -
ale mógłbys przynajmniej załatwic mi miejsce na Powazkach.
Masztalski oburzony, ze tesciowa tak zle o nim mysli, pojechał do Warszawy. Wraca na
drugi dzien i oznajmia:
- Miejsce mosz załatwione!
- Nie moze byc! - cieszy sie tesciowa.
- Ino musisz sie pospieszyc do srody, bo przepadnie.


Ludozercy szykuja sniadanie dla króla. Zamierzaja uwarzyc piekna blondynke. Nagle
przybiega sługa pałacowy Masztalski i woła od progu:
- Kucharze! Nasz pan, Wielka Zarłocznosc, chce, coby sniodanie dac mu do lózka, na
surowo!...


Ludozercy gotuja Masztalskiego w kotle. Co chwile z kipiacego rosołu wynurza sie głowa
Masztalskiego, a stojacy przy kotle kucharz raz po raz uderza w nia z całej siły chochla.
- Czemu tak bijesz tego człowieka? - srozy sie, zblizajac do kotła, król ludozerców.
- A bo królu - mówi rozwscieczony kucharz - jeszcze chwila, a on mi cały makaron
wyzre...


Ojciec ludozerca spaceruje z synem nad brzegiem rzeki. Mija ich jakas kobieta. - Taka
chudzinka - mówi syn do ojca. - Moze ja zjemy?
- Cos ty, same kosci...
Po chwili widza prawdziwa seksbombe i syn znów zwraca sie do ojca:
- Moze te zjemy?
A na to ojciec:
- Cos ty! Te zabierzemy, a mame zjemy...


Dowódca kompanii wzywa kaprala:
- Słuchajcie, Masztalskiemu trzeba delikatnie powiedziec o smierci ojca.
- Tak jest! Rozkaz!
- Kompania, zbiórka! - woła po chwili kapral. - Kto ma ojca, wystap!... A ty, Masztalski,
gdzie sie pchasz, baranie!


Podczas pierwszej musztry kapral wydaje rozkazy:
- Bacznosc!... Na prawo patrz!... Spocznij!... W lewo zwrot!...
Naprzód marsz!... Pluton stój!... Pluton, bacznosc!... Nagle rekrut Ecik wychodzi z szeregu i
kieruje sie w strone koszar.
- Gdzie idziesz, ofermo! - woła kapral.
- Wiecie wy aby, o co wom chodzi?
- Co takiego?
- Psinco! Zmieniacie decyzje co dziesiec sekund. Mom tego dosc!


Bardzo zmartwiony szeregowy Ecik zwierza sie Masztalskiemu:
- Panie kapralu, sniło mi sie, zech był wolem i dowali mi jesc słoma.
- Nie przejmuj sie, chłopie, to ino sen.
- Wom sie tak dobrze godo, a jo rano nie mioł w sienniku ani zdziebełka słomy.


- Panie generale, mom czterech jenców!
- To daj ich tu!
- Ale oni nie chca mnie puscic!


Po wczasach we Francji wracaja do Polski: Masztalski, jego najstarszy syn i ojciec.
- Och te Francuzki - wzdycha syn. - Co za temperament!
- A co za finezja! - dodaje Masztalski.
Po chwili odzywa sie jego ojciec:
- A... ile... cierpliwosci maja...


Wraca Masztalski z Francji i taszczy trzy skrzynki koniaku.
- Co to takiego? - pyta celnik.
- To woda swiecona z Lourdes.
Wział celnik butelke, odkorkowal, powachał i krzyczy:
- Przeciez to koniak!
- Widzicie, panie celnik! Zas cud!


Masztalski taszczy przez granice poteznych rozmiarów worek.
- Co jest w tym worku? - pyta go celnik.
- Zarcie dla psa.
- Pokazcie no.
Otwiera celnik worek i dziwi sie:
- Przeciez to kawa! Kawa bedziecie psa karmic?
- Jak nie bedzie chcioł, to niech nie zre!


Francik Kichol i Masztalski pojechali do RFN. Po dwóch miesiacach kamraci witają
Masztalskiego na lotnisku.
- A gdzie Francik? - pyta Zygus Materzok.
- On tam zostoł.
- Zostoł? Nie godej! 

- Sklep otwarł.
- Po dwóch miesiacach sklep otwarł? - dziwi sie Ecik. Powiedz, jak on to zrobił?
- Zwyczajnie, łomem...


- Maski włóz!... Maski zdejm!... Mówiłem ci, szeregowy Ecik, zebys zdjał maske!
- Melduje, panie kapitanie, ze zdjałech, ino jo mom taki głupi pysk...


Generał zapowiedział swój przyjazd do jednostki wojskowej na wizytacje. W dzien wizyty
kapral Masztalski dzwoni do dyzurnego Ecika:
- Jest juz ten generał? - pyta.
- Nie, jeszcze nie przyjechał.
Po godzinie znowu dzwoni Masztalski:
- Jest juz ten generał?
- Nie, jeszcze nie przyjechał.
Po godzinie znowu dzwoni juz zdenerwowany kapral:- Pierona, jest juz ten generał?
- Nie - odpowiada Ecik
Mija jakis czas. Pod brame jednostki podjezdza czarne auto, wysiada z niego general w
asyscie oficerów i podchodzi do wartownika:
- To tys jest ten general? - pyta Ecik.
- Tak
- Chłopie, mosz przegwizdane i ani tam nie idz, kapral Masztalski juz trzy razy o ciebie
pytoł!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Śmiechu Warto

Śmiechu Warto